Historia Objawień w Guadalupe.

Nican Mopohua, spisane przez Antonio Valeriano w 1556 roku.

 

Oto opowieść, uporządkowana w czasie historia o tym, jak w sposób niezwykły, objawiła się niepokalana panna, Święta Maryja, najukochańsza matka Boga, szlachetna pani nasza, tam na wzgórzu Tepeyac, zwanym Guadalupe. Objawiła się najpierw skromnemu Indianinowi, imieniem Juan Diego. Po czym ukazała swą pełną cnót postać świeżo mianowanemu biskupowi, który nazywał się Juan de Zumárraga. Opowiada się tutaj o cudach, które miały wtedy miejsce.

Dziesięć lat po podboju wód i ziem Meksyku, kiedy zakopano już wojenne tarcze i strzały, pośród okolicznych ludów nastał pokój. Zaczęła zapuszczać korzenie, co więcej, wypuszczała już liście, otwierała pąki i zakwitała nowa wiara, w pana i ożywiciela, przez którego wszystko się stało, w prawdziwego Boga. Wtedy to właśnie, w roku 1531, w pierwszych dniach grudnia, żył sobie skromnie w wiosce Cuautitlán prosty Indianin, imieniem Juan Diego. Było to w czasach, kiedy całe życie religijne skupione było wokół Tlatelolco.

 

Pierwsze Ukazanie. Sobota, 09 Grudnia 1531 roku.

Była sobota, bardzo wcześnie rano. Juan Diego szedł jak codzień, by wypełniać religijne przykazania. Gdy zbliżał się do wzgórza Tepeyac, pierwsze promienie świtu dotykały ziemi. Usłyszał wtedy unoszący się ponad wzgórzem śpiew, cudowny śpiew ptaków. Gdy milkły ich głosy, wzgórze zdawało się im odpowiadać. Pełne łagodności, radosne śpiewy, jakby trele drozda coyoltolotl, jakby głos mieniącego się kolorami tzinitzcana i wielu innych cudownych ptaków.

Juan Diego przystanął w miejscu, by się rozejrzeć. Czy jestem godzien, by słyszeć tak cudowne głosy? Czy to nie sen? Może śni mi się to wszystko? Gdzie jestem? Co to za miejsce? Czy nie jest to ta kraina, o której opowiadali nam starzy nasi ojcowie, uświęceni wiekiem dziadkowie, nasi przodkowie? Kwietna kraina, Xochitlalpan, życiodajna kraina, Tonacatlalpan, niebiańska kraina, Ilhuicatlalpan?

Patrzył w stronę wzgórza, w kierunku z którego wschodziło słońce, skąd dochodził cudowny, niebiański śpiew. Nagle śpiew ustał, umilkł. Wtedy usłyszał wołanie ze szczytu wzgórza, jakby go ktoś wzywał: Juanito, Juan Dieguito. Ostrożnie zbliżył się do miejsca, z którego słyszał przyjazne nawoływanie. W sercu nie odczuwał niepokoju, nie czuł lęku, wypełniała go radość i poczucie błogości. Wspiął się na wzgórze, skąd dochodził głos. Kiedy się znalazł na szczycie, ujrzał stojącą przed nim szlachetną panią, która przywoływała go do siebie. Zbliżył się i zachwyciło go jej przecudowne piękno i doskonałość. Jej świetlisty płaszcz skrzył się słonecznym blaskiem. Wokół kamienie i skały, dotykane strzałami porannych promieni, lśniły jak cudowne klejnoty, jak drogocenny jadeit. Ziemia mieniła się drżeniem kolorów tęczy. Jadłoszyny mezquite, kaktusy opuncji i inne gatunki krzewów rozbłysły szmaragdowymi barwami piór świętego quetzala. Ich liście jaśniały niczym święte turkusy. Pnie i gałęzie drzew, kolce i ciernie krzaków błyszczały jak złoto.

Pokłonił się przed nią. Wsłuchał się w święte tchnienie jej oddechu, w brzmienie jej świętych słów. Pełnych łagodności, szacunku, miłości. Próżno byłoby im się oprzeć. I wtedy rzekła: “Synu mój, najmniejszy z moich dzieci, Juanito, dokąd idziesz?“ Odpowiedział: “Pani moja, szlachetna pani, najświętsza panienko. Wybieram się tam, gdzie znajdują się progi twojej świątyni, do Meksyku, do Tlatelolco. Uczę się tam życia w religii. Tego nauczają nas ci, którzy są żywym obrazem Pana, Naszego Boga, nasi kapłani.” Na co ona odrzekła, objawiając mu swoją świętą wolę: “Przyjmij mnie do twojego serca, synu mój, najmniejszy z moich dzieci. Zaprawdę powiadam ci, oto ja, Święta Maryja, panna niepokalana. Kochająca matka tego, który jest prawdziwym Bogiem, pana i ożywiciela, przez którego wszystko się stało. Stwórcy ludzi, tego, który stał się człowiekiem. Pana wszystkich rzeczy widzialnych i niewidzialnych. Pana Nieba i Ziemi. Bardzo chcę, mocno pragnę, by wzniesiono tu dla mnie świątynię. W tym miejscu zamierzam objawić wszystkim moją miłość. Pragnę pocieszać współczującym spojrzeniem, ofiarowywać wsparcie, otaczać opieką. Zaprawdę bowiem oto ja, twoja najukochańsza matka, kochająca ciebie i wszystkich, którzy mieszkają na tej ziemi. Również tych, którzy mieszkają w dalekich stronach, a którzy miłują, poszukują, ufają mi i proszą o moje wstawiennictwo. Tutaj otrę ich łzy, tutaj wysłucham ich żalu. Będę uzdrowieniem w bólu, wspomożeniem w potrzebach i w nieszczęściu. Więc żeby wypełniła się wola, płynąca z głębi moich oczu, przepełnionych współczuciem, żeby tak się stało, idź proszę do pałacu biskupa Meksyku. Przekaż mu moją wolę, ukaż mu moje pragnienie, by zbudowana została w tym miejscu świątynia, u stóp wzgórza. Opowiedz ze szczegółami o zadziwiającym zdarzeniu, którego jesteś świadkiem, i o tym, co ode mnie usłyszałeś. A twoje serce niech się nie trwoży. Wielka będzie moja wdzięczność, szczerze ci się odpłacę. Obdarzę cię obfitością łask i zdobędziesz zasłużony szacunek. Wynagrodzę twój trud, twoje zmęczenie i twoją pracę, poprzez którą wypełnisz moje posłanie. Pojąłeś dźwięk mojego oddechu, brzmienie moich słów. Idź więc i spełnij najlepiej jak potrafisz moją prośbę”. Słysząc te słowa Juan Diego pokłonił się przed nią i rzekł: “Pani moja, szlachetna pani, śpieszę by spełnić wolę twojego świętego tchnienia, by wypełniło się święte brzmienie twoich słów. Oto ja, twój pokorny sługa, wyruszam czym prędzej w drogę”.

I zszedł ze wzgórza, aby wypełnić posłanie. Groblą, która prowadziła do miasta, dotarł prosto do głównego placu Meksyku. Tu udał się od razu do pałacu biskupa, który przybył tu jako przełożony kapłanów. Nazywał się Juan de Zumárraga, był zakonnikiem Świętego Franciszka. Kiedy dotarł do rezydencji biskupa, próbował się z nim zobaczyć. Prosił tych, którzy posługują w pałacu, by go zapowiedzieli. Wezwali go po długim wyczekiwaniu, tak im polecił rządzący biskup. W końcu mógł stanąć przed jego obliczem. Wszedł, pokłonił się, uklęknął i natychmiast wyjawił biskupowi swoje posłanie. Opowiada o cudownie natchnionym oddechu, o świętym brzmieniu słów szlachetnej pani niebios, przekazuje jej przesłanie. Nie ukrywa poczucia błogości i zachwytu, którego dostąpił. Opowiada o wszystkim, co widział i co słyszał. Biskup wysłuchał wszystkiego, jednak bez przekonania, jakby bez wiary. Po czym odpowiedział: “Synu mój, przyjdź kiedy indziej. Raz jeszcze, od początku i spokojnie cię wtedy wysłucham. Zastanowię się, postaram się zrozumieć, czego pragniesz i czego potrzebujesz.”

 

Drugie Ukazanie. Niedziela, 10 Grudnia 1531 roku.

Wyszedł zasmucony, ponieważ nie spełniło się jego posłanie. Wracał po południu tą samą drogą, opodal wzgórza. I raz jeszcze ukazała mu się szlachetna pani niebios. Czekała na niego w tym samym miejscu, co wcześniej. Kiedy ją ujrzał, pokłonił się, padł przed nią na kolana, i rzekł: “Pani moja, szlachetna pani, najukochańsza córko, córeczko chwalebna, niepokalana panienko. Poszedłem tam, gdzie mnie posłałaś, aby wypełnić natchnioną wolę twojego oddechu, święte brzmienie twoich słów. Nie było to łatwe, ale w końcu pozwolono mi wejść i stanąć przed obliczem przełożonego kapłanów. Kiedy go zobaczyłem, przekazałem mu zgodnie z twoją wolą najświętsze tchnienie twojego głosu, święte brzmienie twoich słów, tak jak mi przykazałaś. Wysłuchał mnie uprzejmie, z uwagą, jednak odrzekł tak, jakby moje słowa nie dotarły do jego serca, jakby nie rozpoznał w nich prawdy. Powiedział mi: `przyjdź kiedy indziej, na spokojnie cię wysłucham, przyjrzę się wszystkiemu od początku, postaram się zrozumieć, czego pragniesz i czego potrzebujesz`. Tak mi odpowiedział, a z tego wnoszę, że podejrzewa, że tę świątynię, której zapragnęłaś w tym miejscu, to ja ją sobie sam wymyśliłem, że nie prosiły o nią twoje święte usta. Dlatego proszę cię, moja pani, szlachetna pani, przenajświętsza panienko, byś powierzyła twój zamiar komuś lepiej urodzonemu niż ja, komuś kto wzbudzi zaufanie, komuś kto cieszy się uznaniem i poszanowaniem. Niech on zaniesie posłanie twego świętego oddechu, natchnione brzmienie twoich słów, żeby znalazły one posłuchanie i wiarę. Ja przecież nikim jestem, żałosny pachołek, mniej znaczę niż rzemień do noszenia ciężarów, niż nosidło tragarza. Bezwolny jestem jak ogon, jak skrzydło, sam niczym jestem, potrzebuję by ktoś mną kierował. Bez kogoś, kto się mną zaopiekuje, nic nie znaczę, nic nie jestem wart, jedynie ciężarem jestem dla wszystkich. To nie miejsce dla mnie, nic tam po mnie, tam gdzie mnie wysłałaś umiłowana panienko, najukochańsza córeczko, panno szlachetna, pani moja. Wybacz, jeśli zasmucam twoje oblicze, twoje serce. Wybacz, jeśli sprawiam ci zawód i przykrość, o pani, pani moja.”

Odpowiedziała mu na to panna niepokalana, chwalebna i błogosławiona pani: ”Posłuchaj, co tobie powiem, najmniejszy z moich dzieci i niechaj zrozumie to twoje serce. Moi posłańcy nie pochodzą spośród możnych tego świata. Im nie mogę powierzać tchnienia mego głosu, brzmienia moich słów. Nie są w stanie wypełnić mojej woli. Dlatego potrzebuję, byś to ty właśnie poszedł, byś to ty wstawił się za mną. W twoich dłoniach spoczywa spełnienie mojego pragnienia, mojej woli. Stąd bardzo cię proszę, synu najdroższy, najmniejszy i najukochańszy z moich dzieci, nakazuję ci, byś raz jeszcze jutro poszedł do biskupa. Niech pozna moje życzenie, niech dowie się od ciebie, jaka jest moja wola, którą pragnę by wypełnił. Chcę by wybudował tu świątynię, o to go proszę. Raz jeszcze przekaż mu, że to ja, we własnej osobie Święta Maryja, zawsze dziewica, Matka Boża, świadomie ciebie wybieram na mego posłańca.”

Juan Diego odrzekł jej tymi słowami: “Pani moja, szlachetna pani, panno nieskazitelna, nie zasmucę twojego oblicza, twojego serca. Serce każe mi iść, udam się raz jeszcze z twoim posłaniem, by wypełniło się łagodne tchnienie twojego oddechu, cudowne brzmienie twoich słów. Nic mnie nie odwiedzie od tej posługi i żadne trudy na drodze mi nie przeszkodzą. Pójdę bez zwlekania, pójdę i spełnię twą wolę. Być może nie zostanę wysłuchany, a nawet jeśli zostanę wysłuchany, być może znowu mi nie uwierzą. Ale nic to, jutro po południu, przed zmrokiem, wrócę do ciebie, przyniosę ci odpowiedź na cudowne tchnienie twoich świętych słów po tym, jak przyjmie mnie najwyższy kapłan i zarządca. Pójdę już córko umiłowana, najmniejsza moja córeczko, panienko niepokalana, o pani, pani szlachetna. Już czas, by odpocząć.” I udał się na spoczynek.

Następnego dnia rano, w niedzielę, zanim wzeszło słońce, wyszedł z domu i ruszył prostą drogą do Tlatelolco, gdzie pobierał nauki religijne. Musiał odznaczyć swoją obecność. Później myślał udać się do pryncypała kapłanów. Około dziesiątej rano był już gotów. Po mszy, po zaznaczeniu obecności na liście, po tym kiedy wszyscy się rozeszli, poszedł do pałacu najwyższego kapłana i zarządcy. Podobnie jak wcześniej, po długim oczekiwaniu i dopraszaniu, udało mu się ponownie stanąć przed obliczem biskupa. Padł przed nim na kolana, łkał i udręczonym głosem przekazywał święte tchnienie oddechu, cudowne brzmienie słów szlachetnej pani niebios. Wszak biskup może odmówić wiary poselstwu, spełnienia woli przenajświętszej panienki, by wzniesiono dla niej świątynię w miejscu, które wskazała, które wyznaczyła. Tymczasem najwyższy kapłan nie przestawał go słuchać, wypytywał o wszystko, dociekał szczegółów na jej temat, gdzie się ukazała, jak wyglądała.

Juan Diego odpowiadał zarządzającemu kapłanowi na wszystkie pytania. Mimo jednak, że niczego nie ukrywał, wyjawił co i jak się wydarzyło, jak cudownie ukazała się ona, najświętsza panna, chwalebna i błogosławiona, najukochańsza matka tego, który nas zbawił, Pana Naszego Jezusa Chrystusa, nie wystarczyło to, by spełniło się posłanie. Biskup zdecydował, że słowa nie są wystarczające, by wypełnić prośbę. Że aby jej zadośćuczynić potrzebny był znak, dowód na to, że Juan Diego rzeczywiście był posłańcem najszlachetniejszej pani niebios.

Juan Diego wysłuchał słów biskupa, po czym rzekł: “Panie, ty, który tutaj rządzisz, powiedz jaki znak masz na myśli. Pójdę o niego prosić najszlachetniejszą pannę niebios, która mnie tu przysłała”. I widząc z jakim przekonaniem to mówił, niezwłocznie kazał mu biskup ruszyć w drogę. Tymczasem kiedy wyszedł, natychmiast posłał za nim kilku zaufanych ludzi, spośród swoich podwładnych, by szli za nim krok w krok, by wyśledzili dokąd idzie, z kim się spotyka i z kim rozmawia. Tak też się stało. Juan Diego wyszedł na groblę i ruszył przed siebie. Tymczasem w miejscu, gdzie grobla się kończy i rozpoczyna wąwóz, opodal wzgórza Tepeyac, za zbitym z desek pomostem, stracili go z oczu. I chociaż wszędzie go szukali, nie mogli go znaleźć. Zawrócili zmęczeni poszukiwaniem i dodatkowo rozzłoszczeni na niego, bo udaremnił ich zamiary. Wrócili, by przekazać relację z powierzonego zadania swojemu zwierzchnikowi, biskupowi. I przekonywali go, by nie dawał wiary natrętnemu Indianinowi, by nie słuchał kłamstw i zmyślonych historii. Że te opowieści i te jego prośby to nic więcej, tylko urojone we śnie senne majaki. Zarzekali się, że jeśli odważy się jeszcze raz przyjść, złapią go i oduczą go kłamstw, oduczą go podburzania ludzi.

 

Trzecie i Czwarte Ukazanie. Wtorek, 12 Grudnia 1531 roku.

Tymczasem następnego dnia, w poniedziałek, kiedy miał pójść i przynieść znak wiary, Juan Diego nie wrócił na wzgórze. Poprzedniego dnia wieczorem, gdy wracał do siebie, jego stryj, imieniem Juan Bernardino, zaraził się i poważnie zachorował. Juan Diego próbował znaleźć dla niego lekarza, sam opiekował się nim, ale niewiele można było zrobić: stryj umierał. Późnym wieczorem zwrócił się do bratanka z ostatnią prośbą. Chciał, by poszedł przed wschodem słońca, zanim wstanie świt, do Tlatelolco, po kapłana, by ten go wyspowiadał, by pomógł mu w ostatniej godzinie. Czuł w sercu, że nadeszła pora, że nie zdoła się już podźwignąć z choroby.

Kolejnego dnia, we wtorek, kiedy panował jeszcze zmrok, Juan Diego wyszedł z domu, żeby wezwać kapłana z Tlatelolco. Przechodząc ścieżką u stóp Tepeyac, skręcił by ominąć wzgórze po jego zachodniej stronie. Myślał tak: “Jeśli pójdę prosto, znowu zobaczy mnie szlachetna pani i zatrzyma mnie, żebym zaniósł od niej znak rządzącemu biskupowi, żebym spełnił jej posłanie. Nie chcę jej odmówić, ale wpierw niech ulży nam ten ból, muszę wyprosić wizytę kapłana, na którego czeka cierpiący stryj”.

Obszedł więc wzgórze od tyłu, po czym wspiął się na szczyt, wychodząc na stronę, gdzie rano wschodzi słońce. Chciał jak najszybciej dotrzeć do Meksyku, i nie chciał, żeby zatrzymała go szlachetna pani niebios. Liczył, że jeśli zboczy w ten sposób, nie będzie musiał się przed nią tłumaczyć, choć wiedział, że nic nie zdoła się przed nią ukryć. Nagle ujrzał jej postać, zstępującą ze szczytu wzgórza. Przyglądała mu się z tego samego miejsca, co wcześniej, wychodziła mu na spotkanie. Gdy schodził zboczem wzgórza, zastąpiła mu drogę, mówiąc: “Dokąd zmierzasz synu mój umiłowany, najmniejszy z moich dzieci, dokąd niosą cię twoje stopy?” Zmieszał się, jakby trochę zawstydzony? Spłoszył się nieco, jakby się zląkł i wystraszył? Schylił przed nią czoła i rzekł: “Panno czcigodna, córeczko moja ukochana, najszlachetniejsza pani, oby nic nie zdołało cię zasmucić. Jak zaświtał dziś w tobie dzień, jak się dziś obudziłaś, jak się czujesz, pani moja, błogosławiona córeńko? Nie chcę sprawić przykrości twojemu obliczu, twojemu sercu. Chwalebna panno, twój sługa, mój stryj, znajduje się w ciężkim stanie. Dopadła go zaraźliwa choroba, umiera, to jego ostatnie chwile. Śpieszę do twojego domu modlitw w Meksyku z prośbą, by jeden z umiłowanych w Naszym Panu, jeden z kapłanów, zechciał wyspowiadać go i pomóc mu w ostatniej godzinie. Zaprawdę po to przyszliśmy na świat, całe nasze życie przygotowujemy się, by oto śmierć mogła wykonać wraz z nami swoją ostatnią pracę. Pozwól, spełnię mój obowiązek i zaraz tu wrócę. Wtedy pójdę i przekażę twój natchniony oddech, brzmienie twoich świętych słów, pani moja, niepokalana panno. Wybacz mi i bądź cierpliwa, nie zwodzę cię, nie zawiodę cię, córeczko umiłowana, najmniejsza z wszystkich i najukochańsza, wrócę niezwłocznie jutro z samego rana”.

Nieskazitelna pani wysłuchała Juana Diego i odrzekła mu pełnym wyrozumiałości głosem: “Posłuchaj mnie, niech mój głos przemówi do twojego serca, synu najdroższy, najmniejszy z moich dzieci. Nie lękaj się. Nie pozwól, by cokolwiek cię niepokoiło, by nękało twoje oblicze, by dręczyło twoje serce. Nie lękaj się tej zarazy, ani żadnych chorób, porzuć wszelkie troski. Czy nie widzisz, że jestem przy tobie ja, twoja kochająca matka? Czy nie wiesz, że okryłam cię moim płaszczem i czuwam nad tobą? Jak bardzo wdzięczna i szczęśliwa jestem, kiedy mogę być razem z tobą? Czy nie tulę cię z miłością w zagłębieniach mojej sukni i nie opiekuję się tobą? Czego ci więcej trzeba? Nie pozwól, by cokolwiek napełniało cię smutkiem, by cię męczyło, by odbierało ci spokój. Nawet choroba twego stryja. Nie umrze od niej, zaprawdę powiadam ci, że ozdrowiał już”. Jak później się okazało, dokładnie w tym samym czasie, dokonało się uzdrowienie stryja.
Ledwie dotarło do jego uszu cudowne tchnienie oddechu, święte brzmienie słów szlachetnej pani niebios, odzyskał spokój w sercu i znalazł ukojenie w duszy. Poprosił ją, by wysłała go raz jeszcze jako posłańca do przełożonego kapłanów, żeby przekazała mu znak, dowód, dzięki któremu biskup uwierzy. Szlachetna pani nakazała mu, by wspiął się na wzgórze, tam gdzie po raz pierwszy ją zobaczył. Przykazała: “Idź na górę, synu, ty właśnie, najmniejszy z moich dzieci, na szczyt wzgórza, tam gdzie po raz pierwszy mnie spotkałeś, gdzie przekazałam ci moją prośbę. Zobaczysz rosnące tam kwiaty, różnych kolorów. Zerwij je, zbierz je i złóż je razem. I zejdź z powrotem, przynieś je tutaj i połóż je wszystkie przede mną”.

Juan Diego wszedł na wzgórze. Kiedy znalazł się na szczycie, oszołomił go widok rozpościerających się wokół kwiatów, otwierających korony kwietnych kobierców, przecudnych kolorów, kwiatów jakby rodem z Kastylii. A nie był to czas zakwitania, trwały zimowe chłody. A mimo to kwiaty upajały zapachem, przypominały drogocenne perły nabrzmiałe poranną rosą. Natychmiast zaczął je zrywać, zbierał je do wierzchniego nakrycia swojej tilmy. Na szczycie wzgórza nigdy nie było kwiatów, jedynie kamienista ziemia, kolczaste krzewy, kaktusy opuncji i wysuszone jadłoszyny mezquite. A nawet jeśli pojawiały się tam inne młode pędy, grudniowe chłody zjadały je, nagłe przymrozki niszczyły wszystko.

Wrócił ze wzgórza, niosąc dla szlachetnej pani naręcza kwiatów, które poszedł tam rwać. Kiedy ona je zobaczyła, wzięła je w swoje czcigodne dłonie. Po czym na powrót złożyła je w zagłębieniu tilmy i powiedziała: “Synu mój, najmniejszy z moich dzieci, te oto pełne kolorów kwiaty będą dowodem, znakiem, który zaniesiesz biskupowi. Powiesz mu, żeby rozpoznał w nich moją wolę, żeby spełnił moją prośbę, moje pragnienie. I chcę byś to ty, właśnie ty był moim posłańcem, w tobie pokładam nadzieję. Nakazuję ci, byś jedynie przed samym biskupem rozwinął swoją tilmę, i pokazał mu, co przynosisz. Opowiedz mu ze szczegółami, jak kazałam ci wejść na szczyt wzgórza, zerwać kwiaty, daj świadectwo wszystkiemu, co widziałeś, co cię urzekło. W ten sposób przemówisz do jego serca, przekonasz rządzącego kapłana, by zrobił to, o co go proszę, by nakazał budowę świątyni”.

 

Piąte Ukazanie. Wtorek, 12 Grudnia 1531.

Jak nakazała mu szlachetna pani niebios, wyrusza więc nie zbaczając z drogi, groblą, prosto do Meksyku. Pełen pogody ducha, czując ulgę na sercu, z wiarą, że wszystko będzie dobrze, niosąc kwiaty. Starannie podtrzymuje je rękami na sercu, w zagłębieniu swojej tilmy, żeby nie wypadły. Upaja się zapachem i kolorami cudownych kwiatów.

Kiedy dotarł do pałacu biskupa, zatrzymał go na wejściu strażnik i pozostali służący najwyższego kapłana. Poprosił, by go przepuścili, ale udawali, że go nie rozumieją, żaden z nich nie chciał go słuchać. Może dlatego że był jeszcze mrok, wszak dopiero wstawał świt. Może dlatego, że rozpoznali go z opowieści swoich towarzyszy, którzy próbowali go śledzić. A może po prostu uznali go za natręta i nie chcieli, żeby im się naprzykrzał.

Czekał długo na odpowiedź. Widzieli, jak stoi bez ruchu, z pochyloną głową, w ciszy, czekając na ich przyzywające skinienie. Tak jakby coś ze sobą niósł, jakby trzymał coś w zagłębieniu swojej tilmy. Zbliżyli się do niego, żeby zaspokoić ciekawość swojego serca. Juan Diego nie był w stanie ukryć przed nimi zawartości opończy. By go nie szturchali, nie popychali, a może nawet nie pobili, uchylił rąbka peleryny, w której znajdowały się kwiaty. Kiedy je zobaczyli, mieniące się kolorami i podobne do tych z Kastylii, nie mogli się nadziwić. Nie była to ich pora, a jednak wszystkie były świeże, rozkwitały kwieciem, tchnęły wonią cudownych aromatów. Chcieli wziąć je do ręki, wyciągnąć garść z nich. Trzy razy próbowali, ale nie udawało im się. Kiedy próbowali to zrobić, kwiaty nagle znikały. Zostawał po nich tylko ślad, jakby malowane odbicie, jak wyszywane czy haftowane na tkaninie tilmy. Niezwłocznie poszli do swojego pryncypała, biskupa, powiedzieć mu o tym, co widzieli na własne oczy. Że znowu przyszedł ten natrętny Indianin, ten sam co wcześniej, że czeka już długo pod bramą. Że ma coś do przekazania i upiera się, żeby go przyjąć. Najwyższy kapłan, rządzący biskup, słuchał i poczuł sercem, że oto pojawił się znak, który puka do jego serca z prośbą, by spełnił posłanie skromnego Indianina. Nakazał go wpuścić, tak, przyjmie go. Prosty Indianin wszedł i pokłonił się, tak samo jak wcześniej. Powtórzył wszystko, opowiedział o olśnieniu, którego był świadkiem i o posłaniu, z którym przybywał. Rzekł: “Panie, który tutaj rządzisz, spełniłem twoją wolę, zrobiłem, co mi kazałeś. Poszedłem do mojej pani, do najszlachetniejszej pani niebios, do najświętszej Maryi Panny, do najukochańszej matki Boga. Powiedziałem, że prosisz o znak, żeby móc dać mi wiarę. Że wtedy postawisz dla niej świątynię, że wybudujesz ją w miejscu, które wybrała. Obiecałem ci, że przyniosę znak, dowód jej świętej woli, jak mi nakazałeś. Ona wsłuchała się w tchnienie twojego głosu, w natchnione brzmienie twoich słów. Pełna radości przyjęła prośbę o znak, o świadectwo, wiedząc, że w ten sposób spełni się jej wola. Dziś rano, zanim nastał świt, nakazała mi wrócić do ciebie. Poprosiłem ją o znak, który wcześniej mi obiecała, by rozproszyć cienie wątpliwości, byś dał mi wiarę. Tak też się stało. Posłała mnie na szczyt wzgórza, gdzie wcześniej ją widywałem, bym zebrał cudowne kwiaty, podobne do tych z Kastylii. Zerwałem je i wróciłem do niej. Wzięła je wtedy w swoje święte dłonie i delikatnie złożyła w zagłębieniu mojej tilmy. Bym zaniósł je tobie, bym tobie je przekazał. Wiedziałem, że na szczycie wzgórza nie rosną kwiaty, wszak ziemia jest kamienista, porośnięta kolczastymi krzewami, kłującymi kaktusami opuncji, dziko rosnącym jadłoszynem mezquite. Jednak ani chwili nie wątpiłem, nie zawahałem się. Kiedy wszedłem na szczyt wzgórza, znalazłem się w kwietnej krainie, niczym w raju. Cudowne kwiaty mieniły się kolorami, jak kastylijskie róże. Zrywałem je nabrzmiałe jeszcze poranną rosą. Powiedziała, żebym ci je wręczył, od niej, żebym wypełnił posłanie. I żebyś mógł zobaczyć znak, o który prosiłeś, by objawiła się prawda moich słów, mojego posłannictwa. Oto one, przyjmij je ode mnie”.

Wtedy rozwinął swoje nakrycie wierzchnie, białą tilmę, w której zaczęły wysypywać się kwiaty, mieniące się kolorami, cudowne kwiaty podobne do tych z Kastylii. Spadając na ziemię, na płótnie tilmy ukazywały znak: obraz Najświętszej Panny Maryi, najukochańszej matki Boga. Ten sam, który dziś znajduje się w jej świątyni, w świętej pustelni w Tepeyac, które zwą Guadalupe. Widząc cudowną postać najwyższy kapłan, rządzący biskup, oraz ci, którzy byli tam wraz z nim, oniemiali z zachwytu i padli przed nią na kolana. Podeszli, by przyjrzeć się jej z bliska, z drżeniem w sercu, pełni skruchy, w jakimś niepojętym dla myśli uniesieniu serca. Najwyższy pośród kapłanów, biskup, ze łzami w oczach, pokornie prosił go o przebaczenie, że nie od razu dał wiarę błogosławionemu tchnieniu jej oddechu, świętemu brzmieniu jej słów. Potem podniósł się z kolan i zdjął z szyi Juana Diego jego nakrycie wierzchnie, jego tilmę, na której ukazało się jej odbicie, jej wizerunek, znak objawienia szlachetnej pani niebios. Zabrał ją i z namaszczeniem zaniósł do swojej prywatnej kaplicy.

Na prośbę biskupa, Juan Diego pozostał z nim cały dzień w pałacu. Po czym, następnego dnia, biskup rzekł: “Chodźmy, pokaż nam w którym miejscu wzniesiona ma zostać świątynia, gdzie ma się wypełnić cudowna wola pełnej cnót pani niebios”. Natychmiast wydał polecenie, by rozpoczęto budowę. Ale Juan Diego, po tym jak zaprowadził biskupa w miejsce wskazane przez szlachetną panią niebios, gdzie miała powstać świątynia, poprosił o pozwolenie, by się oddalić. Chciał zobaczyć swojego stryja, Juana Bernardino. Zostawił go pogrążonego w ciężkiej chorobie, kiedy wychodził szukać kapłana do Tlatelolco, by ten go wyspowiadał i udzielił mu ostatniej posługi. O nim szlachetna pani niebios powiedziała później, że cudownie ozdrowiał. Zgodzili się, ale nie chcieli, by szedł sam i odprowadzili go wspólnie do domu. Kiedy dotarli, zobaczyli czcigodnego stryja, który czuł się już dobrze i nie skarżył się na nic. Przeciwnie, zaskoczył go widok bratanka w tak doskonałym towarzystwie. Zapytał go, co się stało, skąd te zaszczyty?

Juan Diego opowiedział mu wtedy, jak szedł po kapłana, by ten go wyspowiadał i przygotował w ostatniej godzinie. Jak na wzgórzu Tepeyac ukazała mu się szlachetna pani niebios i wysłała go do Meksyku, do najwyższego kapłana, biskupa, z prośbą by wzniesiono dla niej w Tepeyac świątynię. Jak powiedziała mu, by się nie lękał, bo stryj już wyzdrowiał, czym wlała wielki spokój w jego serce. Stryj przytaknął, potwierdzając, że rzeczywiście to ona go uzdrowiła. Że objawiła mu się dokładnie pod taką samą postacią. I chciała, aby on również dał świadectwo, by także poszedł do Meksyku, do biskupa. By opowiedział ze szczegółami o ukazaniu i o doznaniu cudu uzdrowienia. I żeby tak ją rozpoznawano, żeby nazywano jej cudowny wizerunek imieniem niepokalanej panny, Świętej Maryi z Guadalupe.

Zaprowadzili więc również Juana Bernardino przed oblicze rządzącego biskupa, by opowiedział o wszystkim, by dał bezpośrednie świadectwo. Wtedy biskup ugościł Juana Diego i jego stryja, zaprosił ich, by zostali razem kilka dni w jego domu. W tym czasie rozpoczęto już budowę pierwszej świątyni dla szlachetnej pani niebios, u stóp Tepeyac, w miejscu objawienia. Rządzący biskup przeniósł na ten czas cudowny obraz szlachetnej pani niebios ze swojego pałacu, ze swojej prywatnej kaplicy do kościoła, w którym położono kamień węgielny przyszłej katedry. Tam wszyscy mogli ją ujrzeć i podziwiać cudowną postać. Przybywali ludzie z miasta, wędrowali z daleka, z wielu stron. W skupieniu, ze wzruszeniem, z zachwytem stawali przed cudownym obrazem. Pragnęli pokłonić się boskiej tajemnicy. Zanosili intencje, prośby. I nie mogli się nadziwić, w jak cudowny, nadprzyrodzony sposób ukazał się wizerunek, którego nie byłby w stanie stworzyć żaden człowiek.